Komuniści [...] postawili tezę, że urbanistyka uczy, jak budować miasto, aby nadawało się najlepiej dla wiernopoddańczych, gigantycznych manifestacji politycznych, a jednocześnie aby uniemożliwiało powstanie zbrojne przeciw ich władzy i wychowywało typ ludzkiego termita stłoczonego w ciasnych klateczkach ogromnych, mieszkalnych bloków-uli. MDM jest klasycznym przykładem tej tezy, mieszkalnictwo i linie komunikacyjne w śródmieściu. Z okien należy machać chusteczkami do przeciągających ulicami pochodów, w mieszkaniach nie można wypoczywać ani spać z powodu nieustannych masówek, śpiewów i hałasów pod oknami. Wszystko to ubrane w patetyczno-ciastkową architekturę o rzekomo „narodowych” tradycjach, ciężką, krzemienno-głazową, „zdobną” w kamienne balkony i szesnastometrowe słupy kolumnowe, obok których wietrzy się w oknach pościel i wiszą zamordowane na obiad kury, wyzbytą bez reszty z wdzięku i przytulności, pełną artystycznej lichoty — architekturę trzeciorzędnych, mało wpływowych banków i przedsiębiorstw asekuracyjnych z Londynu czy Berlina. W dodatku te pełne nadętej sztuczności fasady kryją nędzną, przestarzałą, ceglaną tektonikę i tandetnie wykończone, ciasne mieszkania.
Niezależnie od milionów kilogramów urzędowej wazeliny, która spłynęła z polskich gazet w związku z otwarciem MDM-u, zachwycających się „lekkością i potęgą” tej architektury, Warszawa przyjęła ciepło MDM, widząc w niej kawał wielkomiejskości, przyzwoity kęs o skali godnej wielkiej stolicy. Napisałem w „Tygodniku Powszechnym”, co sądzę o MDM-ie, cenzura wycięła pół artykułu, ale pozostała połowa wystarczyła, aby niektórzy architekci klepali mnie z wdzięcznością po plecach.
Warszawa, 4 lutego
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, wersja oryginalna, Warszawa 1999.
Interwencje i przyjęcia w Radzie Państwa. Stomma przywiózł katastroficzne wiadomości, że „Tygodnik” jest szykanowany przez władze. Odbywa się tam kontrola skarbowa, która szuka jakichś ukrytych funduszy. Pracownicy „Tygodnika” zostali wyeksmitowani z mieszkań, nowo nabytych. Odmówiono im też prawa zameldowania. Cenzura skonfiskowała pół numeru, w tym artykuł Kisielewskiego. Kisielewski zagroził wycofaniem się z sejmu, co oznaczałoby kryzys w „Znaku”. Oto obraz sytuacji i „lojalnej” współpracy rządu z naszą grupą.
Czekaliśmy przez cały dzień na rozmowę z Cyrankiewiczem, której nie mogliśmy się doczekać, mimo że sam wyznaczył nam termin na ten dzień.
Warszawa, 7 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
A więc mamy „święto narodowe”, trzydniowe prawie, wielka feta, defilada, do tego Breżniew w Warszawie. Widziałem go nawet z bliska, w Alejach, w otwartym samochodzie stojącego za Gierkiem. […] Ten ostatni nadał uroczystościom swój styl, to znacz drętwą oficjalność, mówienie o niczym, brak jakichkolwiek akcentów polemicznych. Najlepszy kawał zrobił tym razem „Tygodnik Powszechny”. Oto wydrukowali w całości zakazany gdzie indziej Manifest Lipcowy, a także ekstrakt dziejów polskich komunistów w Rosji podczas wojny — kto umie czytać, dojrzy tam niejedno. Ten numer znakomicie kontrastuje z całą nijaką, pozbawioną życia, galową prasą. Świetny kawał, a cenzura nie mogła przecież Manifestu skonfiskować.
Warszawa, 22 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.